Życie na urlopie macierzyńskim nie jest usłane różami.
Czasem zdarzają się gorsze dni, potęgowane przez zmęczenie, niewyspanie i
znużenie. Najchętniej wtedy zostałabym cały dzień w łóżku, albo przynajmniej
poleżałabym pod kołdrą do 7:00 (marzenie)
Niestety przy tak małym dziecku nie jest to możliwe.
Człowiek musi funkcjonować według planu dnia malucha, a co za tym idzie po
pewnym czasie ma już dość.
Zdradzę wam kilka moich sposobów jak odzyskać wewnętrzną
równowagę i znów cieszyć się tym okresem. Kolejność nie ma tutaj żadnego
znaczenia. Robię to na co akurat mam w danej chwili ochotę.
1) Biorę relaksujący prysznic. Tylko nie taki jak codziennie, w pośpiechu.
Najlepsze do wykonania w weekend, kiedy mąż może zająć się dzieckiem. Proszę go wtedy, żeby mi nie przeszkadzał. Dobrze jest wyczuć taki moment kiedy dziecko zasypia, jest najedzone i spokojne. Włączam wtedy zapachowe świece w łazience, puszczam ulubioną muzykę i biorę prysznic. Do tego zapachowy olejek do kąpieli, jakiś balsam do ciała, dobra odżywka do włosów. Godzinka takiego łazienkowego seansu tylko dla mnie, bez pośpiechu i człowiekowi od razu robi się lepiej.
Najlepsze do wykonania w weekend, kiedy mąż może zająć się dzieckiem. Proszę go wtedy, żeby mi nie przeszkadzał. Dobrze jest wyczuć taki moment kiedy dziecko zasypia, jest najedzone i spokojne. Włączam wtedy zapachowe świece w łazience, puszczam ulubioną muzykę i biorę prysznic. Do tego zapachowy olejek do kąpieli, jakiś balsam do ciała, dobra odżywka do włosów. Godzinka takiego łazienkowego seansu tylko dla mnie, bez pośpiechu i człowiekowi od razu robi się lepiej.
2) Sprzątam. Wysyłam męża na spacer z Julką, ewentualnie proszę
rodziców żeby zajęli się dzieckiem a ja wtedy ścieram kurze, zamiatam, myję,
układam, wyrzucam niepotrzebne rzeczy i myślę co by tu zmienić, dodać,
przestawić żeby było ładniej. Sama świadomość,
że jest tak czysto, że wszystko jest uporządkowane nastraja pozytywnie i
przywraca równowagę.
3) Przytulam się do mojego męża. Tak po prostu. Od razu mi
wtedy lepiej.
4) Idę pobiegać. Oczywiście jeśli pogoda temu sprzyja. Tak jak
wcześniej trzeba zorganizować męża/ lub kogoś kto zostanie przy dziecku. Robię dwie rundki
wokół ulicy przy której mieszkamy. Trochę ruchu na świeżym powietrzu to zarówno coś dla
ciała, jak i dla ducha.
5) Gotuję. Staram się wyżyć w kuchni. Wymyślam sobie coś
pysznego do jedzenia i to robię. Kroję, mieszam, doprawiam, próbuję. A potem razem z mężem delektujemy się nowymi smakami.
Tak naprawdę najważniejsze w tym wszystkim jest to, żeby
choć na chwilę móc oderwać się od codzienności.
A wy macie swoje sposoby na gorsze dni?
0 komentarze: